Z górki na pazurki, czyli Beskid Śląski i Mały dla początkujących – 7-9 sierpnia 2015

2015-08-21 23:59

Autor wpisu: , wyświetleń wpisu: 3 749

Gdy planuje kolejny wyjazd, zawsze mam ten sam dylemat. Czy powinnam jechać w góry, czy może wybrać ciekawą trasę na rower? Niestety niekiedy brak czasu nie pozwala mi pogodzić moich dwóch największych pasji. Gdy jadę w góry brakuje mi roweru i odwrotnie. W lutym tego roku, jak zwykle pojechałam w Beskidy i przemierzając spacerowym krokiem szlak z Szyndzielni na Klimczok, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. A gdyby tak zaczekać aż zniknie śnieg i przejechać tę samą trasę rowerem?

Na początku wydawało mi się to niemożliwe, gdyż mój stary poczciwy Wheeler nie podołałby takiemu wyzwaniu, a Scott był jeszcze odległym marzeniem. Poza tym wiedziałam już wtedy, że przy zakupie nowego roweru, będę szukać czegoś na dłuższe wyprawy. Jednak ta myśl nie dawała mi spokoju…podczas każdej kolejnej tegorocznej wyprawy rowerowej, powtarzałam sobie, że może wreszcie następne będą góry. Jednak ciągle brakowało mi odwagi i sprzętu, który mogłabym zabrać w taką trasę. Pewnego czerwcowego dnia, mój kolega popatrzył na Wheelera i stwierdził, że wystarczy wymiana kilku części a będzie to jeszcze całkiem przyzwoity sprzęt. Nie było trzeba mnie długo namawiać. W ciągu dwóch tygodni na Wheelerze jeździło się, jak za czasów jego największej świetności. Wystarczyła jedna przejażdżka i pomysł gór wrócił do mnie jak bumerang.
Wystarczyło znaleźć jeszcze śmiałka, który odważy się ze mną pojechać. Wybór padł a właściwie sam się zgłosił kolega, który wskrzesił mojego Wheeliego. Niedługo później nasze rowery wraz z nami, jechały już do Katowic. Wybór padł na ponownie Pendolino, jadące o godz. 17:32 z Warszawy Wschodniej. Tym razem nie będę już wytykać wad dumie PKP a też nie powinnam tego robić, bo skład był prawie pusty i bez problemu znaleźliśmy miejsce dla siebie i rowerów. Do Katowic dojechaliśmy o 20.19. Niestety kolejny pociąg, który zatrzymywał się niedaleko miejsca naszego noclegu, ruszał dopiero o 21.41, dlatego zdecydowaliśmy wsiąść do wcześniejszego, ale on jechał tylko do Bielska-Białej. Nie miałam nic przeciwko, bo bardzo lubię to miasto i z chęcią przyjeżdżam tam, jeśli tylko jadę w góry. W Kolejach Śląskich można bez problemu przewieść rower, choć w przeciwieństwie do Kolei Mazowieckich obowiązuje tu opłata w wysokości 5 zł. Do Bielska dotarliśmy około 21:30. Do razu ruszyliśmy w kierunku Bystrej, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Jechaliśmy 3 Maja w kierunku Zamkowej a następnie Patriotów. W nocnej odsłonie mogliśmy zobaczyć Teatr Banialuka, Hotel Prezydent czy plac Chrobrego i wznoszącym się nad nim Zamkiem Sułkowickich. Trochę żałowałam, że jest tak późno, bo z chęcią odwiedziłabym piekarnie Czernichów i kupiła swoje ulubione czekoladowe wafle Pischinger, które można znaleźć tylko w tamtych stronach. Każdy kolejny kilometr pokonywaliśmy z coraz większym trudem, ale co zrobić w końcu jesteśmy w górach. Może podjazdy nie były zbyt strome, jednak przy ostatnich temperaturach, wydawały się nie mieć końca. Sprawy nie ułatwiały nam także nasze rowery, przygotowane na zdobywanie gór a nie jazdę po asfalcie. Po niecałej godzinie dotarliśmy na miejsce. Na progu z uśmiecham przywitał nas pan Wojtek, gospodarz agroturystyki Alfa, w której nocowaliśmy. Milion zadanych przez niego pytań i kubek rooibosa sprawił, że nabraliśmy sił, by zaplanować następny dzień.

Dzień 1. Magurka Wilkowicka (909 m. n.p.m.)

Po przeszperaniu kilku stron internetowych i burzliwej dyskusji na początek wybór padł na Magurkę Wilkowicką (909 m. n.p.m.). Patrząc na mapę na jej szczyt prowadzi niepozorna droga asfaltowa. Wydawało nam się, że będzie to najlepszy wybór na rozpoczęcie naszej rowerowej przygody z górami. Bez problemu trafiliśmy do Wilkowic. Problem natomiast pojawił się w momencie znalezienia właściwej drogi, która doprowadziłaby nas do szlaku. Z pomocą przyszli nam lokalni mieszkańcy. Jak się później okazało przy drodze prowadzącej przez Wilkowice są specjalne znaki informacyjne. Poza tym punktem orientacyjnym jest duża mapa przedstawiające okoliczne szlaki.

Zaczęło się całkiem dobrze. Nachylenie drogi było dość duże, ale dobra jakość asfaltu sprawiła, że początek pokonaliśmy bez większego problemu. Przy jednym z ostatnich domów spotkaliśmy grupę brzdąców. Nagle jeden z nich krzyczy do mnie swoim dziecięcy głosem „Nie dogonisz mnie”. Łapie różowy rowerek, swojej koleżanki i zaczyna pedałować. Początkowo nie wzięłam tego do końca serio, ale chłopiec nie żartował. Z całej siły pędził ku górze. Nie miałam wyboru i ruszyłam w te pędy za nim . Nie wiem, skąd ten malec miał w sobie tyle siły, ale jechaliśmy razem przez naprawdę długi odcinek. W pewnym momencie zatrzymał się i stwierdził, że dalej nie da rady. Podziękowałam mu za przejażdżkę a następnie ruszyłam dalej pod górę. On z uśmiechem odjechał do swoich kolegów. Dzielnie pokonaliśmy 1/3 trasy, wyczekując za kolejnym zakrętem choć chwili wypłaszczenia. Jednak nic z tego, z każdym metrem asfalt piął się coraz wyżej. Na domiar złego jeszcze co chwilę mijały nas samochody, jadące wydawałoby się nie wiadomo skąd i dokąd. Z każdy kolejnym kolejnym metrem, coraz bardziej słabliśmy. Zmuszeni byliśmy zsiąść z rowerów i prowadzić je dalej. Podejmowaliśmy jeszcze kilka razy próbę podjazdu, ale po kilkuset a czasem nawet kilkudziesięciu metrach, znów musieliśmy iść. Spdy, żar lejący się z nieba i natrętne muchy, nie ułatwiały nam wspinaczki.

Po około półtorej godziny zauważyliśmy tabliczkę informującą o schronisku. Od razu wróciły nam siły. W ciągu kilku sekund znów jechaliśmy rowerami. Po koło kilometrze podjazdu, zjechaliśmy z asfaltu i skręciliśmy w lewo w drogę szutrową. Zaa drzew nareszcie wyłoniło się schronisko. Przyszedł nareszcie czas na wypoczynek i kilka zdjęć. Usiedliśmy z mapą i zaczęliśmy obmyślać trasę zjazdu. Kusiła nas droga asfaltowa, którą wspięliśmy się na górę, ale przecież nie po to tu przyjechaliśmy, żeby po asfalcie jeździć. Gospodarz schroniska stwierdził, że wszystkie szlaki są strome i nie damy rady pokonać ich na rowerach. Według niego, jednym rozwiązaniem był zjazd żółtym szlakiem a następnie dojazd do nowej drogi, służącej do zwózki drewna. Pomimo jego wydawałoby się bardzo dokładnych instrukcji, jak mamy tam dotrzeć, nie udało nam się znaleźć tej drogi. Skazani byliśmy na zjazd żółtym szlakiem. Piszę tu skazani, bo mimo całkiem przyjemnego początku, dalsza część drogi wydawała się być igraniem ze śmiercią. Bardzo strome zejście i kamienie sprawiły, że szybko rezygnowaliśmy ze zjazdu. Znaczną część szlaki musieliśmy zejść, co w przypadku prowadzenia roweru i spdów na nogach, wcale nie było takie łatwe. Na szczęście w połowie drogi trafiliśmy na całkiem szeroką drogę szutrową. Od razu pomyśleliśmy, że jest to tak sama drogą, na którą powinniśmy trafić kilkaset metrów wyżej. Bez zawahania wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w dół. Dojechaliśmy do szlabanu i pozostałości starej fabryki. Kilometr może dwa dalej była już przełęcz Straconka i drogą do Bielska. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że na dziś już wystarczy.

Magurka Wilkowicka
Magurka Wilkowicka
Bielsko Biała nocą
Bielsko-Biała nocą

 

Dzień 2. Skrzyczne (1257 m. n.p.m.)

Następnego dnia upał znów nie opuszczał. Mieliśmy już dość wspinaczki z rowerem u boku. Zaczęliśmy szukać góry, na
której szczyt moglibyśmy wjechać wyciągiem. W internecie udało nam się znaleźć opis trasy ze Skrzycznego (1257 m. n.p.m.), która podobno prowadzi w dół przez 17 km. Postanowiliśmy to sprawdzić. Wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w kierunku Szczyrku.

Pani w okienku stacji dolnej kolejki poinformowała nas, że możemy zabrać rowery, ale dopiero od hali Jaworzyna są specjalne haki, na których będziemy mogli je zawiesić. Kupiliśmy bilety (15 zł osoba dorosła+5 zł rower) i zaczęliśmy główkować, jak ułożyć rower tak, żeby dowieść do stacji pośredniej kolejki. Z pomocą przyszli nam pracownicy. Widać było, że dla nich to nie pierwszyzna, poza tym jak później się okazało za 36 zł można wykupić specjalny karnet umożliwiający trzykrotny wjazd na szczyt góry. Po kilku minutach siedziałam już na foteliku a rower odwrócony do góry kołami jechał razem ze mną. Drugą częśc przejazdu to już sama przyjemność. Wyremontowana stacja robi wrażenie. Siedzę sobie na wygodnej kanapie, od słońca chroni mnie specjalna osłona a rower wisi obok bezpiecznie na haku.

Na szczycie Skrzycznego przyszedł czas na obowiązkowy oscypek z żurawiną i placek z jagodami. Z pełnymi brzuchami podziwialiśmy szczyty Beskidu Żywieckiego. Właśnie stąd najlepiej widać Babią Górę czy Pilsko. Widoki były piękne, ale ciekawość zjazdu, który na nas czekał, była silniejsza. Do wyboru mieliśmy dwie trasy: prostszą i bardziej krętą. Wybór padł na tę pierwszą. Jej początek znaleźliśmy tuż obok schroniska. Na początkowo jechaliśmy leśną lekko kamienistą drogą, która stopniowo przechodziła w żwirową. Szybki zjazd z kilkoma ostrymi zakrętami dał nam mnóstwo frajdy i tyle samo adrenaliny. Po kilku kilometrach żwir ustąpił miejsca asfaltowi i tu nie pozostało nam także nic innego, jak cieszyć się pięknym niczym niezakłóconym zjazdem aż do samego Żywca.

Skrzyczne
Skrzyczne
Zjazd ze Skrzycznego
Zjazd ze Skrzycznego
Beskid Śląski
Beskid Śląski
Zjazd ze Skrzycznego
Zjazd ze Skrzycznego
Zjazd ze Skrzycznego
Zjazd ze Skrzycznego

 

Droga prowadziła wprost do dworca, ale nie w głowie był nam jeszcze powrót. Pojechaliśmy zobaczyć zamek i jego ogród. Niestety okazało się, że rynek jest remontowany a na zwiedzanie browaru było już za późno. Po takiej trasie zdążyliśmy już dość mocno zgłodnieć, więc zupełnie przypadkiem trafiliśmy na bar przy Placu Grunwaldzkim. Okazało się, że musiałam jechać na drugi koniec Polski, aby zjeść jednego z najlepszych kebabów. I znów posiłek wprowadził nas w stan lekkiego rozleniwienia a jeszcze kilkanaście kilometrów drogi przed nami i nie wiadomo, ile przewyższenia do pokonania. Na szczęście nasze obawy były nieuzasadnione. Po zakończenie trasy S69, starą drogą 69 jeszcze się całkiem przyzwoicie i szybko a podjazdy zdarzają się, jak na tę okolicę rzadko. Po niecałej godzinie byliśmy już w Bystrej.

Dzień 3. Szyndzielnia (1026 m. n.p.m.) i Klimczok (1117 m. n.p.m.)

W niedzielę upał także nie dawał za wygraną, więc w grę także wchodził tylko podjazd wyciągiem. Nie mieliśmy za bardzo wyboru, więc ruszyliśmy w kierunku Bielska a naszym celem była Szyndzielnia (1026 m. n.p.m.) i przejazd na Klimczoka (1117 m. n.p.m.). Pamiętałam z poprzednich wyjazdów, że do prowadzi nam dość wygodny ale długi podjazd asfaltową drogą. Przez chwilę nawet przeszła nam myśl dojazdu autobusem miejskim na miejsce, ale nie chcieliśmy już na wstępie się poddać. Dojechaliśmy do stacji dolnej kolejki, ale ten fragment drogi wycisnął z nas ostatnie poty. Szybko kupiliśmy bilety (16 zł osoba dorosła+4 zł rower), licząc na to, że na górze będzie choć drobinę chłodniej. Kolejka na Szyndzielnię jest kolejką gondolową, więc my wygodnie usiedliśmy sobie w wagoniku, natomiast nasze rowery musiały zaczekać na specjalną platformę towarową. Według mnie chyba przemierzając tę trasę można zobaczyć najładniejszą panoramę Bielska i okolic. Podobno przy sprzyjających warunkach widoczność sięga nawet do kilkudziesięciu kilometrów.

Stacja górna kolejki nie jest położona na samym szczycie góry. Trzeba jeszcze trochę podjechać, żeby dotrzeć do schroniska. Początkowo trasa przypomina szeroki deptak, jednak potem staję się bardziej stroma i trzeba naprawę dużo siły, aby podjechać do samego budynku. Schronisko robi wrażenie, ale niestety widoki przysłaniają drzewa. Dla nas najlepszą nagrodą za wysiłek była przepyszna zimna lemoniada. Po ugaszeniu pragnienia i krótkim odpoczynku, postanowiliśmy zdobyć Klimczok a tak właściwie Siodło pod Klimczokiem, bo już na samą górę nie mieliśmy czasu.

Startując ze schroniska trzeba się trochę pomęczyć na kamieniach, ale po kilku minutach skręcamy w lewo i wpadamy na szeroką drogę. Mimo turystów i kamieni jedzie się nią całkiem przyjemnie. Po kilkunastu minutach docieramy do schroniska pod Klimczokiem. Tam szybkie uzupełnienie zapasów wody i jedziemy dalej, bo za godzinę rusza nasz pociąg do Katowic. Biorąc pod uwagę, że zostało nam niewiele czasu do zjazdu wybraliśmy czerwony szlak rowerowy.

Kolejka gondolowa na Szyndzielnię
Kolejka gondolowa na Szyndzielnię
Schronisko na Szyndzielni
Schronisko na Szyndzielni
Lemoniada
Lemoniada
Siodło pod Klimczokiem
Siodło pod Klimczokiem
Klimczok
Klimczok
Zjazd z Klimczoka
Zjazd z Klimczoka

 

Nieświadomi tego co nas spotka, śmiało jedziemy przed siebie. Szlak zaczyna się dość niepozornie. Szeroka kamienista trasa prowadzi nas grzbietem góry. Problemy pojawiają się po kilkunastu minutach drogi. Kamienie stają się coraz większe a droga jeszcze bardziej stroma. Kończy się to na tym, że szlak rowerowy jest nawet trudno do zejścia pieszo. Może jeśli ktoś posiada tzw. fulla, to ta trasa jest dla niego do pokonania, jednak przerosła ona nasze możliwości. Gdy dorzucimy jeszcze do tego brak precyzyjnych oznaczeń którędy mamy jechać, sytuacja staje się niezbyt ciekawa. Chyba tylko czujność mojego kolegi sprawiła, że udało nam się nie zbłądzić. Niepozorna kamienista drogą w dół, okazała się być tą, która nas doprowadziła do pierwszych zabudowań i asfaltu.

Do odjazdu pociągu pozostało nam jeszcze kilkanaście minut a my wciąż nie byliśmy pewnie, czy jesteśmy we właściwym miejscu. Jeszcze jak na złość nie było żadnej żywej duszy, która powiedziałaby nam, czy ta droga doprowadzi nas do dworca. Byliśmy zdani tylko na siebie i własną intuicję. Nie pozostało nam nic innego jak tylko pędzić w dół. Jechaliśmy tak przez co najmniej kilka kilometrów, co chwilę zerkając na zegarek. Za kolejnym zakrętem ukazały nam się dziwnie znajome światła. Dotarliśmy do skrzyżowania z drogą na Wilkowice, gdzie byliśmy dwa dni wcześniej i skąd dziś ruszał nasz pociąg. Jeszcze tylko trzy ronda i będziemy na miejscu. Pędziliśmy ile sił w nogach. Na placu obok dworaca czekał na nas pan Wojtek z naszymi plecakami. Gdy wbiegaliśmy na peron, pociąg już wjeżdżał. Wystarczyłaby minuta spóźnienia i byłoby po wszystkim. Gdyby coś poszło nie tak, nie wiem jak zorganizowalibyśmy sobie powrót a tak już godzinę później czekaliśmy na dworcu w Katowicach na pociąg do Warszawy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *